Książki z zakresu przemysłu filmowego

Jak napisać scenariusz filmowy?

Autorzy: Robin U. Russin, William Missouri Downs

Dane o książce

ISBN: 978-83-922604-0-0
Autorzy: Robin U. Russin, William Missouri Downs
Tłumaczenie: Ewa Spirydowicz
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 424
Waga: 660 gramów


Cena:

65,00 

Amerykański bestseller z 2005 roku! Już po dwóch tygodniach sprzedaży w Polsce obecny na liście TOP 20 – najlepiej sprzedających się książek w salonach EMPiKu. Kompletny kurs pisania scenariuszy, począwszy od opracowania motywu, poprzez gromadzenie materiału, przygotowania fabuły i struktury scenariusza, opracowania postaci oraz sposobu przeplatania wątków, które pomagają przy pisaniu i edycji scenariusza do zrozumienia „kuchni” marketingu i skutecznego sprzedawania scenariuszy. Jedyny podręcznik o pisaniu scenariuszy filmowych, o którym Juliusz Machulski powiedział: „Przez ostatnie 25 lat przeczytałem bardzo dużo, bardzo dobrych książek o tym jak napisać scenariusz filmowy. Ta jest najlepsza”.

Podręcznik „Jak napisać scenariusz filmowy” okazał się bestsellerem w USA. Jest również pierwszym… tak pełnym w swoim zakresie i jedynym… tak dobrym na obecną chwilę.

„Jak napisać scenariusz filmowy” jest kompletnym kursem pisania scenariuszy – od opracowania motywu, poprzez gromadzenie materiałów, przygotowanie fabuły i struktury scenariusza, opracowania postaci oraz sposobów przeplatania wątków, które pomagają przy pisaniu i edycji scenariusza, do zrozumienia „kuchni” marketingu i skutecznego sprzedawania scenariuszy.

Dobrze napisany, wszechstronny i wyczerpujący, ze świetnymi przykładami scenariuszy, nowatorskimi i wypróbowanymi technikami pisania. Zawiera mądre rady doświadczonych scenarzystów i anegdoty związane z pisaniem. Ten jedyny w swoim rodzaju podręcznik do nauki scenopisarstwa okaże się pomocnym zarówno dla początkujących jak i już zawodowych scenarzystów, dzięki, któremu będą oni mogli lepiej pisać i sprzedawać scenariusze.

Przez ostatnie 25 lat przeczytałem bardzo dużo, bardzo dobrych książek o tym jak napisać scenariusz filmowy. Ta jest najlepsza.
Juliusz Machulski – reżyser, scenarzysta

Talent można rozwinąć, a rzemiosła można się nauczyć. Książka Jak napisać scenariusz filmowy z amerykańskim pragmatyzmem przekazuje wiele praktycznych doświadczeń, pomija natomiast jako oczywiste, to co dla wielu współczesnych europejskich scenarzystów jest niejasne: sferę wartości, czy moralną ocenę postępowania bohaterów. Myślę, że ta książka może być przydatna tym, którzy mają jasno wyrobione zapatrywania na życie, natomiast zagubionym może pomóc w zrozumieniu swego zagubienia.
Krzysztof Zanussi, reżyser, scenarzysta

– Nie mam scenariusza!
– Chcesz mi pomóc, przeczytaj tę książkę, jest w niej wszystko, co trzeba na ten temat wiedzieć.
Andrzej Wajda – reżyser, scenarzysta

Ta książka jest cenna z jednego powodu. Ucząc rzetelnego rzemiosła, jednocześnie od samego początku przestrzega przed łatwym optymizmem. To, że kiedyś odważyłem się pisać scenariusze, składam na karb bezkrytycznej młodości. Dzisiaj po przeczytaniu książki Russina i Downsa pewnie nie podjąłbym już tego ryzyka. Bo sama intuicja, którą tak chwalą autorzy to dziś już za mało. Potrzebna jest głęboka wiedza, którą daje nam właśnie ta książka.
Feliks Falk – reżyser, scenarzysta

Książka „Jak napisać scenariusz filmowy” jest bardzo dobra: Dla studentów szkół filmowych. Bo jest klarowna i uczy warsztatu. Dla piszących, czynnych zawodowo scenarzystów. A tych jest w Polsce coraz więcej. Mam nadzieję, ze dzięki tej książce, będą pisać lepiej… Dla wszystkich fanów kina, bo odsłania kulisy powstawania filmu, kulisy manipulacji wyobraźnią widza.
Robert Gliński – reżyser, scenarzysta i wykładowca scenopisarstwa w PWSFTiT w Łodzi

Ta książka to skarb dla kogoś kto chce być scenarzystą filmowym. Ta książka to skarb dla kinomana chcącego dowiedzieć się czegoś więcej o filmowej kuchni. „Jak napisać scenariusz filmowy” to lekko napisane, niezwykle kompetentne i błyskotliwe kompendium wiedzy o trudnej sztuce scenopisarskiej. To również pełna anegdot i wnikliwej obserwacji książka o tym, jak to jest być scenarzystą w Hollywood. I w ogóle o tym „jak to się robi w Hollywood”. Dla filmowców i wielbicieli kina – lektura obowiązkowa.
Piotr Wereśniak – scenarzysta,  „Kiler”

Jeśli już wchłonąłeś tę „biblię” jednym tchem, przeczytaj ją jeszcze raz. Do ciebie mówię – POCZĄTKUJĄCY SCENARZYSTO, który musisz poznać tajniki niewdzięcznej sztuki pisania na ekran; DOŚWIADCZONY SCENARZYSTO, który powinieneś przypomnieć sobie jak to się robi; REŻYSERZE, który musisz wiedzieć jak kręcić, by nie schrzanić czyjeś ciężkiej pracy; KRYTYKU, który dostaniesz rzetelne narzędzie do chlastania i ty, ZWYKŁY WIDZU, wiedz, że historia, którą oglądasz jest wynikiem katorżniczej harówki. Pasjonującej jak ta książka.
Cezary Harasimowicz – scenarzysta, „Wróżby kumaka”

Z dużym zainteresowaniem przeczytałam tę książkę. Jestem przekonana, że może być ona pomocna rozpoczynającym swoją przygodę z filmem adeptom scenopisarskiego rzemiosła. Doświadczeni scenarzyści też znajdą w niej pewnie tak, jak i ja, coś dla siebie. A miłośnicy filmu – olbrzymią wiedzę o tym, jak konstruuje się filmowe fabuły. Polecam.
Ilona Łepkowska – scenarzystka

Od szczegółów technicznych do serca i duszy, w tej książce jest wszystko… To biblia dla scenarzystów.
Mike Colleary – scenarzysta, „Bez Twarzy”

To najlepsza współczesna książka o pisaniu scenariuszy – nawet lepsza od mojej! Jeśli po Poetyce Arystotelesa napisano jakąś książkę, którą warto nabyć, to jest nią Jak napisać scenariusz filmowy.
Lew Hunter – UCLA School of Film and Television, autor „Lew Hunter’s Screenwriting 434″

Ta książka, wierzcie mi lub nie, jest naprawdę bardzo, bardzo dobra.
Ed Solomon – scenarzysta, „Faceci w czerni”

„Jak napisać scenariusz filmowy” nie jest początkiem wysypu książek o tej tematyce… a raczej początkiem i końcem, bo po lekturze tej znakomitej książki mogę stwierdzić z całym przekonaniem, że nie da się tego napisać lepiej, czy dokładniej. Bo w tej książce jest wszystko, co powinno się było w niej znaleźć, dzięki czemu stanowi zamknięty, pełny, wyczerpujący temat, poradnik – godny polecenia bez chwili wahania.
Rafał Donica – Redaktor Naczelny film.org.pl, Klub Miłośników Filmu

Książka wydaje się być lekturą obowiązkową. Napisana jest niesamowicie przystępnym językiem, jednocześnie nie ucieka się do trywializacji. W szeregu książek, jakie ostatnio czytałam, niewiele było pisanych z taką, wydawałoby się, łatwością. Okazuje się, że nie siląc się na wyszukaną elokwencję można przekazać wszystko w sposób inteligentny, jednocześnie wymagając tego samego od czytelnika. „Jak napisać scenariusz filmowy” dostarcza czystej przyjemności czytania. Chociaż stanowi podręcznik dla tych, którzy chcą pisać scenariusz, lub studiują tę sztukę, jest jednocześnie wspaniałą skarbnicą wiedzy dla każdego, kto chociaż minimalnie interesuje się kinem.
Iwona Kusion – Redaktor film.org.pl, Klub Miłośników Filmu

Robert Gliński
Reżyser, scenarzysta i wykładowca scenopisarstwa w PWSFTiT w Łodzi

Świetna pozycja. Bardzo obszerna. Omawia nie tylko warsztat scenarzysty, budowę bohatera, struktury dialogu, itp., ale także (bardzo precyzyjnie) format, sposób zapisu i wygląd scenariusza. Podręczniki pisania scenariuszy, które do tej pory ukazały się na rynku polskim, traktowały tę sprawę po macoszemu. Co dodatkowo odróżnia tę książkę od innych, to duża ilość praktycznych przykładów opartych na powszechnie znanych dziełach filmowych. Fragmenty scenariuszy ilustrują teorię, są błyskotliwie omówione, trafnie ocenione. Autorzy dają też negatywne przykłady, pokazując, czego robić nie wolno.

Część pierwsza (Podstawy) rozdział „O recenzentach” pokazuje jak wyglądają realia na świecie. Nasze są zupełnie inne, ale jak najbardziej warto zapoznać się z obowiązującymi w USA regułami. Rozdział, „Czego szukają” daje świetne praktyczne przykłady, jak recenzenci odbierają nasze scenariusze. Dalsze rozdziały tej części są doskonałe. Trochę mało jest o bohaterze, ale przykłady – cymes!

Cześć druga (Struktura) jest fantastyczna. Autorzy nie omawiają tylko jednej teorii, ale pokazują kilka. Od Arystotelesa do paradygmatu Fielda. Świetny jest rozdział „O fiszkach” i sposobie konstruowania scenariusza. W żadnej książce nie spotkałem tak dokładnej analizy metody „fiszkowej”. A tak pisze scenariusze cała Ameryka.

Część trzecia (Warsztat)omawia podstawy i niuanse warsztatu. Wiele w niej cennych uwag i spraw, o których bardzo często zapominają scenarzyści. Rozdział „O dialogu” dobry, choć klarowna myśl, że dialog powinien być oparty na konflikcie nieco umyka autorom, ale rozważania autorów w tym zakresie są bardzo trafne.

Część czwarta (Sprzedaż) o tym jak sprzedać scenariusz w USA, jest nieco egzotyczną ciekawostką pokazującą postawy, sposoby i standardy, z jakimi należy się zmierzyć chcąc sprzedać swój scenariusz. Są to inne warunki niż w Polsce, ale poznanie ich stanowi lokatę na przyszłość. Przecież nasz rynek filmowy i telewizyjny powoli się amerykanizuje.

Część piąta (Alternatywy)jest poświęcona pisaniu dla telewizji i dla teatru. Bardzo cenna. „Pisanie dla telewizji” mimo, że dotyczy telewizji amerykańskiej zawiera wiele cennych rzeczy i wspólnych z polską telewizją. Może autorzy piszący dla polskiej telewizji zobaczą i zrozumieją jak pisać lepiej. „Pisanie sztuk teatralnych”, to deser – elitarny i wyrafinowany. Często studenci scenopisarstwa usiłują pisać sztuki teatralne, bo wydaje im się, że to łatwiejsze niż scenariusz filmowy. Mylą się, książka to udowadnia. Rozdział o pisaniu dramatu teatralnego dokładnie pokazuje jak się zabrać do pisania tekstu na scenę.

Książka „Jak napisać scenariusz filmowy” jest bardzo dobra.

Dla studentów szkół filmowych. Bo jest klarowna i uczy warsztatu.

Dla piszących, czynnych zawodowo scenarzystów. A tych jest w Polsce coraz więcej. Mam nadzieję, ze dzięki tej książce, będą pisać lepiej…

Dla wszystkich fanów kina, bo odsłania kulisy powstawania filmu, kulisy manipulacji wyobraźnią widza.

Juliusz Machulski
Reżyser, scenarzysta

Szczerze mówiąc uważam, że pisania scenariuszy nie można się nauczyć z żadnego podręcznika. Jeżeli ma się coś naprawdę zajmującego do opowiedzenia, widziało się odpowiednią ilość filmów i przeczytało odpowiednią ilość powieści, to nie ma takiej siły, która przeszkodziłaby przyszłemu scenarzyście zaistnieć. A jednak…

Gdybym w 1977 roku, kiedy zabierałem się do pisania „Vabanku” miał w ręku książkę Russina i Downsa, zaoszczędziłoby mi to dużo czasu i energii, których potrzebowałem na wyważenie dawno otwartych drzwi.

Dwa lata później, kręcąc „Vabank” uniknąłbym wielu stresów na planie filmowym, gdzie na gorąco musiałem poprawiać niedoskonały scenariusz, wzbogacać nie do końca wymyślone postaci czy puentować niedokończone sceny.

Od tamtej pory napisałem kilkadziesiąt scenariuszy, przeczytałem kilkanaście podręczników pisania scenariuszy, a w dodatku, przez dwa semestry uczyłem scenopisarstwa amerykańskich studentów w Hunter College w Nowym Jorku. Wydawało mi się, że już trochę wiem na temat pisania dla kina, a jednak wiele bym dał, by przeczytać książkę Russina i Downsa kilka lat wcześniej. Jest wszechstronna i porządkuje wszystko. Począwszy od wyglądu profesjonalnego scenariusza, skończywszy na tym jak go sprzedać.

Autorzy sypią przykładami rozwiązań pozornie nierozwiązywalnych problemów natury technicznej i metafizycznej, z którymi borykają się wszyscy piszący scenariusze. Podają przykłady wielkich filmów z historii kina, których scenarzyści często zaczynali wątpić w to, co robią, ale nie tracili ducha poprawiając swoje teksty do pomyślnego końca. To ośmiela i dodaje otuchy.

Bardzo się cieszę, że znalazł się wydawca, który spowodował, że książka zaistniała po polsku. Jest dziś potrzebna bardziej niż kiedykolwiek.

Dla studentów szkół filmowych i filmowców – to lektura obowiązkowa, dla kinomanów – czysta przyjemność.

Andrzej Wajda
Gdynia 15.09.2005
XXX Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

– Nie mam scenariusza! – słyszę to nieustannie wokół siebie. Nie znaczy to, że brak nam ciekawych tematów, dobrych pomysłów, że nie ma utworów literackich wartych przeniesienia na ekran. Nie mam scenariusza oznacza, że nie ma go kto napisać, chodź wydaje się to zadaniem w całej filmowej maszynie najłatwiejszym, wystarczy przecież kartka papieru i ołówek. Niestety potrzebne jest i coś więcej. Talent! Być może, ale naprawdę potrzebna jest wiedza, gdyż scenarzyści korzystają często z cudzego talentu, adaptując arcydzieła literatury lub cudze pomysły. Punktem wyjścia dla przyszłego filmu może być przecież wszystko, usłyszana anegdota, czyjś życiorys, czy tytuł piosenki, ale zamiana w scenariusz to nie natchnienie, to wiedza czerpana z doświadczeń innych. Nieustannie przecież potwierdza się zdumiewający fakt, że nawet najbardziej oryginalne arcydzieła kina opierają się na znanych i sprawdzonych zasadach.

– Nie mam scenariusza!

– Chcesz mi pomóc, przeczytaj tę książkę, jest w niej wszystko, co trzeba na ten temat wiedzieć.


Rafał Donica

film.org.pl, Klub Miłośników Filmu

Pisanie scenariusza to „nieustający ból dupy”, jak napisał Piotr Wereśniak w swoim małym poradniku kilka lat temu. I to chyba jedyna rzecz, jaką zapamiętałem z tej książeczki, za którą odpowiedzialny był autor skądinąd rewelacyjnego, odważnego scenariusza do „Kilera”.

Żeby jednak móc napisać scenariusz, potrzeba trochę więcej informacji ponad to, że od pisania rozboli nas siedzenie. W roku 2002 miałem przyjemność uczęszczać do WSD im. Melchiora Wańkowicza w W-wie, na wydziale Realizacja filmowo-telewizyjna, gdzie scenariopisarstwa uczył mnie Pan Andrzej Dziurawiec – autor scenariusza do filmu „Zakład” Teresy Kotlarczyk. Z wykładów Pana Dziurawca wyniosłem już zdecydowanie więcej potrzebnych do pisania scenariuszy informacji. Dowiedziałem się kilku podstawowych szczegółów natury technicznej – rozmiar czcionki, sposób rozmieszczania tekstu, i to, że jak ktoś napisze 'Dzień dzisiejszy’, to zostanie wyrzucony z klasy ;). I choć semestr zakończył się oddaniem na ręce Pana Dziurawca, 50-cio stronicowego (w moim przypadku) scenariusza, to nie mogłem powiedzieć, że potrafię już usiąść i napisać profesjonalny skrypt. Co więcej, czytając dziś książkę „Jak napisać scenariusz filmowy” autorstwa Panów Russina i Downsa, mogę śmiało stwierdzić, że o pisaniu na potrzeby filmu, wiedziałem do tej pory tyle, co nic, choć wydawało mi się, że coś wiedziałem;).

Russin i Downs stworzyli swoistą Biblię dla Scenarzysty, obszerną księgę (400 stron), w której zostały zawarte wszystkie sekrety filmowego czarodzieja, tajemne formuły, przepisy, składniki, proporcje i sposób podawania. Co istotne, „Jak napisać scenariusz filmowy” czyta się tak, jak ogląda się dobry film. Książka wciąga z każdą kolejną stroną, gdzie informacje techniczne (skrupulatnie wyjaśnione zostało, jak należy ustawiać marginesy, czcionki, wcięcia, wyśrodkowania, gdzie ile spacji należy wstawić, gdzie jaki odstęp między wierszami, jak zrobić stronę tytułową itp.) przeplatane są przykładami fragmentów scenariuszy, czy fabuł gotowych filmów (od „Gwiezdnych Wojen”, przez „Rambo”, „Dobrego, złego i brzydkiego”, „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Łowcę Androidów”, po „Casablancę”, „Bezsenność w Seattle” czy „Jak uszyć amerykańską kołdrę”), dramaturgicznych rozwiązań, które przeniesione z kartek scenariuszy, sprawdziły się na ekranie. Panowie Russin i Downs mówią jak należy pisać, mówią też jak nie należy i jak uniknąć pułapek czyhających na początkującego scenarzystę.

Prowadzą czytelnika za rękę, przez krainę filmowej magii. Tłumaczą dokładnie, jak konstruuje się bohatera, jakie zadania trzeba przed nim postawić i jakie kłody podłożyć mu pod nogi. Wyjaśniają, ile punktów zwrotnych powinno znaleźć się w fabule i jak mniej więcej powinny zostać rozłożone w czasie. Autorzy książki nie proponują jednak żadnej, jedynej słusznej drogi stworzenia dobrego scenariusza. Podsuwają za to wszystkie narzędzia i reguły, jakie musi poznać scenarzysta, by móc je wykorzystać w swoim skrypcie, lub by stworzyć skrypt wbrew tym regułom, wszak jeden z największych hitów filmowych wszechczasów, „Forrest Gump” nie posiada tak naprawdę negatywnego bohatera, antagonisty, z którym przyszłoby walczyć bohaterowi, co przecież stoi w opozycji do schematu każdego scenariusza, w którym musi być miejsce na konkretną, negatywną postać, czy zjawisko.

Autorzy książki zagłębiają się także w historię; przypominają o Arystotelesie, który wyodrębnił 6 elementów z których składa się dramat, wspominają o greckiej tragedii z jej początkiem, rozwinięciem i zakończeniem, a także o 12-stu etapach podróży bohatera, według Josepha Campbella – o czym także można poczytać na naszej stronie. Książka „Jak napisać scenariusz filmowy” to z całą pewnością najpełniejsze, najbardziej wyczerpujące źródło informacji dla każdego, kto pisze, bądź ma zamiar pisać dla filmu, a także dla telewizji, czemu poświęcony jest oddzielny rozdział. Autorzy podeszli do tematu tak skrupulatnie, że nie pominęli żadnego aspektu budowania filmowej rzeczywistości; poprzez bohatera, konflikt, okoliczności, czas, miejsce, postaci epizodyczne itp. itd. wyjaśniają co musi, co może, a co nie powinno znaleźć się w porządnie opowiedzianej historii, w międzyczasie, w przystępny sposób podpowiadają też, jak należy postępować, żeby wbić się do hermetycznego przecież światka filmowego.

Przytaczają anegdoty z własnego życia, własnych doświadczeń. Bo nie wystarczy napisać scenariusz, trzeba też umieć go obronić i sprzedać. Swojej książki Panowie Russin i Downs nie muszą bronić, bo sprzeda się z pewnością jak ciepłe bułeczki, bo nie dość, że na polskim rynku wydawniczym nie było dotąd żadnego wydawnictwa uczącego pisania scenariuszy, to z całą pewnością można stwierdzić, że „Jak napisać scenariusz filmowy” nie jest początkiem wysypu książek o tej tematyce… a raczej początkiem i końcem, bo po lekturze tej znakomitej książki mogę stwierdzić z całym przekonaniem, że nie da się tego napisać lepiej, czy dokładniej. Bo w tej książce jest wszystko, co powinno się było w niej znaleźć, dzięki czemu stanowi zamknięty, pełny, wyczerpujący temat poradnik – godny polecenia bez chwili wahania.

Iwona Kusion
Redaktor film.org.pl, Klub Miłośników Filmu

„Jak napisać scenariusz….” to Biblia dla początkujących pisarzy.

Obszerna, podzielona na pięć części, a każda z części na kilka rozdziałów. Daje porady, proponuje ćwiczenia i bazuje na przykładach. Wskazuje jak sprzedać napisany skrypt, jakich błędów unikać… co zawiera sama książka można jednak przeczytać w recenzji redaktora naczelnego FILM.ORG.PL Rafała Donicy, zatem zamiast ponownie koncentrować się na zawartości, spójrzmy na nią od nieco innej strony. Cóż bowiem przeciętny widz zyskuje po jej przeczytaniu? Jeżeli nie mamy planów, czasu, albo po prostu talentu, aby pisać scenariusz, czy warto abyśmy po tę pozycję sięgnęli? Nawet jeżeli napiszemy scenariusz, to możemy nie mieć wystarczającej determinacji, aby utorować sobie nim drogę ku sławie. W końcu autorzy książki podkreślają ile zależy od szczęścia. Zatem – brak nam wielkiego talentu, cierpliwości, nie jesteśmy odporni na stres, więc scenariusza nie piszemy. Kochamy jednak oglądać filmy, analizować je, dokonywać interpretacji i poddawać krytyce. Czy do tego potrzebna nam jest wiedza jak napisać dobry scenariusz? Odpowiedź jest jedna – oczywiście że tak. Scenariusz to kręgosłup filmu, bez niego obrazy jakie widzimy, które podziwiamy, bądź których nienawidzimy, nigdy by nie powstały. Dlaczego tak się dzieje, że jedne dzieła są wybitne, a inne kiepskie? Zazwyczaj czujemy, który film wart jest naszego czasu, a po projekcji jakiego tracimy go bezpowrotnie. Warto jednak zrozumieć dlaczego tak się dzieje i potrafić podać argumenty na poparcie stwierdzenia: „Podobał mi się” / „To jest totalny niewypał”. Znacznym ułatwieniem staje się zrozumienie, jak powinien wyglądać dobry scenariusz. Nawet najlepszy aktor i reżyser ma niewielkie szanse zbudować arcydzieło na kruchym fundamencie. Widzów powinny zainteresować więc trzy pierwsze części książki, a zatem: Podstawy (gdzie mowa o przesłaniu, bohaterze, świecie, który go otacza), Struktura (od „Poetyki” Arystotelesa, po gatunki filmowe) oraz Warsztat (od wskazówek scenicznych, poprzez dialog, po redakcję).

Niekiedy trudno sobie uświadomić, ile elementów składa się na przekaz filmu, jak ważne są detale, poszczególne przedmioty, nie rzucający się w oczy plakat na ścianie, czy karteczki samoprzylepne na lodówce. Niekiedy nie zdajemy sobie sprawy jak wiele autorzy filmów mówią nam o danej postaci, zanim w filmie padną jakiekolwiek słowa. Nie zawsze potrafimy być w pełni świadomymi odbiorcami obrazu. Podręcznik Russina i Downsa stara się nas wyczulić i uwrażliwić na to co widzimy, sprawić, abyśmy potrafili dostrzegać wszelkie detale i z nich czerpać informacje, abyśmy zwracali uwagę na gestykulację i otoczenie. Pomijając bowiem interpretację i znaczenia, jakich dodajemy danemu dziełu, ważne jest to co otrzymujemy wprost od autora. Czasami coś nam w danym filmie nie pasuje, ale nie wiemy jak byśmy to zmodyfikowali, gdyby od nas to zależało. Poprzez szereg przykładów, fragmentów scenariuszy, ukazane zostaje, jak ta sama historia zmienia się zupełnie, gdy daną akcję przeniesiemy w miejsce, które musi pasować do dialogów oraz postaci. Autorzy uczą rozumienia, jak ważne jest dopasowanie wszelkich elementów.

Książka wyjaśnia także podstawowe pojęcia.

Pojęcia jak to, co to jest ujęcie, scena, sekwencja. Niby to oczywiste, ale nie zawsze pojęcia, którymi się operuje, wydają się być do końca zrozumiałe, bo czy każdy bezbłędnie potrafi wskazać rolę owych elementów, czy ujrzeć, jak poprzez określoną kolejność scen łatwo manipulować uczuciami widzów? Na przykładzie „Terminatora” chociażby, widzimy jak poprzez sekwencję zabójstw perfekcyjnie budowane jest napięcie i wydobywane z widza zaangażowanie emocjonalne. Umieszczone dalej ćwiczenia, gdzie mamy podzielić scenę na ujęcia, a sekwencjom nadać tytuły, utrwalają to co przeczytaliśmy wcześniej. Z innych podstawowych prawd możemy przeczytać iż bohater filmowy nie musi być rzeczywisty, a jest metaforą, robi bowiem to, o czym marzymy. Każdego z bohaterów, odbywającego jakąś podróż można także wpisać w jeden schemat, obowiązujący od starożytności, po współczesność, sprawdzający się we wszystkich kulturach. Poza teorią, mamy jednocześnie tę zasadę omówioną na przykładzie Luka Skywalkera. Łatwo już później ową teorię Campbella zastosować do większości filmów, jakie znamy, a nad których konstrukcją i szablonowością wcześniej może w ogóle się nie zastanawialiśmy. Znacznie przyjemniejsze jest oglądanie filmu, rozumiejąc jednocześnie dlaczego akcja została poprowadzona tak, a nie inaczej, dlaczego bohater tak się zachowuje i dlaczego taki właśnie schemat jest obowiązującym dla wielu produkcji.

W sposób ciekawy omówione są gatunki filmowe, poprzez to, jakie uczucia budzą, w końcu „Gatunki filmowe to klasyfikacja emocji, których szukamy”. Otrzymujemy krótkie i trafne kompendium na temat zastosowania pewnego schematu w danym filmie. Na znanych przykładach autorzy pokazują jak w obrazach „strachu i przerażenia” protagonista i antagonista złączeni zostają w jednej osobie, czy też jakie „sztuczki” stosuje się w filmach spod szyldu „Żądzy wiedzy” (kryminał, thriller, thriller polityczny”), aby łączyć „… napięcie i zaskoczenie, wiedzę i tajemnicę, tworząc świat pełen sekretów albo taki, w którym nic nie jest takie, jak się wydaje…”. Można także dowiedzieć się co też mają wspólnego filmy „Odwagi” i filmy „Miłości i tęsknoty” i dlaczego też studenci scenopisarstwa tak bardzo chcą poznać tajniki poszczególnych gatunków, skoro autorzy przypominają znaną powszechnie prawdę iż „…dobry film przekracza granice gatunku”.

Jednym z najciekawszych dla widza rozdziałów wydaje się być ów poświęcony dialogom.

Ukazuje, że choć film ma za zadanie opowiadać obrazem, to dialogi odgrywają ogromną rolę. Nie mogą zawierać zbędnych słów, wiele z nich ma ukryte znaczenie i mnóstwo podtekstów. Dowiadujemy się także dlaczego to scenarzyści odwołują się do umieszczania między dialogami głosu z offu i kiedy świadczy to o genialności, a kiedy o nieumiejętności twórców. Oczywiście wszystko mamy wsparte przykładami, bazującymi na filmach znanych, jak chociażby „Kiedy Harry poznał Sally”, „Mały wielki człowiek” czy „Annie Hall”. Otrzymujemy znaczne wycinki kilku scenariuszy, a na zakończenie sceny, wymagające poprawek. Po przeczytaniu dokładnie tego rozdziału, czytelnik nie powinien mieć najmniejszego problemu z poprawnym zredagowaniem fragmentu scenariusza, wymagającego korekty. A jeżeli pozostaje wciąż pytanie jak redagować – to odpowiedzi znajdziemy w kolejnym rozdziale.

Część czwarta to odpowiedź na to, „Jak sprzedać scenariusz w USA”.

Ten problem może nas nie dotyczyć, jednak nie warto pomijać kolejnych rozdziałów. Są one napisane z humorem, odsłaniają kulisy Hollywood, podają ważne adresy, odwołują się do historii, wyjaśniają czym jest np. WGA i dlaczego jest to takie ważne ;). Część piąta, zatytułowana „Alternatywy” dotyczy pracy w telewizji, co warto przeczytać, chociażby jako ciekawostkę.

Podsumowując – książka wydaje się być lekturą obowiązkową.

Napisana jest niesamowicie przystępnym językiem, jednocześnie nie ucieka się do trywializacji. W szeregu książek, jakie ostatnio czytałam, niewiele było pisanych z taką, wydawałoby się, łatwością. Okazuje się, że nie siląc się na wyszukaną elokwencję można przekazać wszystko w sposób inteligentny, jednocześnie wymagając tego samego od czytelnika. „Jak napisać scenariusz filmowy” dostarcza czystej przyjemności czytania. Chociaż stanowi podręcznik dla tych, którzy chcą pisać scenariusz, lub studiują tę sztukę, jest jednocześnie wspaniałą skarbnicą wiedzy dla każdego, kto chociaż minimalnie interesuje się kinem.

Wywiad
Rozmawia: Rafał Donica (dla Klubu Miłośników Filmów, www.film.org.pl) z Williamem Missouri Downsem
12.08.2005

Co skłoniło Ciebie do napisania tego podręcznika?

Byliśmy z Robinem zszokowani tym, że na rynku nie było dobrych książek o pisaniu scenariuszy. Większość publikacji na ten temat prezentowała tylko jeden z elementów procesu pisania scenariusza, albo autor omawiał znane od dawna schematy,kosztem tych elementów, dzięki którym naprawdę tworzy się opowiadania. Chcieliśmy wskazać początkującym scenopisarzom, jak pisać na ekran, rozumiejąc proces, wymagania i zainteresowania danego medium. Od kilku ostatnich lat obserwujemy prawdziwy boom – eksplozję publikacji, seminariów i kursów dla scenopisarzy. Nie są one przystępne ze względu na rozbudowaną część teoretyczną, powtarzaną niczym mantra terminologię czy setki reguł. To częściej zawadza niż pomaga. Nie głosimy programu czy teorii, w rzeczywistości drobiazgowo wyszukujemy wszystkie różniące się od siebie wzory i podejścia do tematu tak, aby czytelnik wybrał to, co przysłuży się jego opowiadaniu i żeby zrezygnował z tego, co może mu zaszkodzić.

Jakie ma dla Ciebie znaczenie to, że książka będzie wydana w Polsce?

W szkole filmowej UCLA studiowaliśmy z Robinem pod kierunkiem Jerzego Antczaka (Noce i Dnie). Nauczył on nas konstruowania scenariusza (struktury), tworzenia fabuły i tego, jak zbudować silnych bohaterów. Pokazał nam również zakres i znaczenie polskich filmów. Hollywood zdominowało światowy rynek, ale nie podbiło serc publiczności. Jesteśmy rozemocjonowani (silnie poruszeni, podnieceni) tym, że książka Jak napisać scenariusz filmowy będzie dostępna w Polsce i mamy nadzieję, że wpłynie na scenopisarstwo na całym świecie.

Jeśli miałbyś powiedzieć o jakimś filmie: „Tak powinien wyglądać doskonały scenariusz”, jaki byłby to film?

Taki- obejmujący wszystkie elementy – doskonały scenariusz nie istnieje. Na świecie żyje zbyt wielu ludzi, jest zbyt wiele historii do opowiedzenia. Osobiście nie mam ulubionego filmu. Mam ulubionego psa, ukochaną żonę, ulubiony kolor. Nie mam ulubionego filmu – jeśli zastanawiałbym się nad tym, przestałbym pisać. Chodzi mi o to, że kiedy poznałem moją żonę, przestałem chodzić na randki, kiedy znalazłem psa, nie rozglądałem się już za innym, a mój ulubiony kolor nie zmienił się od lat. Jeśli miałbym ulubiony scenariusz zakończyłbym poszukiwania i nie miałbym z tego więcej radości (zabawy). Być może nasza książka zainspiruje kogoś do napisania doskonałego scenariusza….

Wywiad
Rozmawia: Kenna McHugh (dla screenwriterutopia.com) z Robinem Russinem i Williamem Missouri Downsem
2004

Kenna McHugh, od czternastu lat jest wolnym strzelcem w branży filmowej. I nie żałuje ani chwili. Napisała książkę Breaking Into Film, trzy scenariusze, siedem sztuk i wiele artykułów poświęconych przemysłowi filmowemu. Na stałe współpracuje z Cyber Film School. Uchodzi za eksperta od spraw kariery w branży filmowej w AllExperts.com.

„Jedną z pierwszych książek na temat pisania scenariuszy było The Photoplay Handbook of Scenario Construction. Opublikowano ją w 1923 r., w epoce niemych filmów, gdy nie istniało jeszcze słowo „scenarzysta”. Rady udzielane w tym podręczniku sprawdzają się także dzisiaj:

Naszym celem jest wzbudzić uczucia widowni, sprawić, żeby płakali, żeby ze współczuciem łapali się za serce, żeby się bali, śmiali i cieszyli. Dążymy do tego celu za sprawą bohaterów, których tworzymy. Nasi bohaterowie walczą, cierpią, przegrywają i zwyciężają w walce o szczęście.

Te słowa były prawdziwe w 1923 r. i takie są do dziś.” Fragment książki Jak napisać scenariusz filmowy.

„Jak napisać scenariusz filmowy” Robina Russina i Williama Missouri Downsa to wirtualny kurs scenopisarstwa, lektura obowiązkowa dla każdego początkującego scenarzysty, który z różnych powodów nie może uczestniczyć w zajęciach rzeczywistych. Podręcznik otwiera opis procedur czytania i recenzowania scenariuszy w przemyśle filmowym. W następnych rozdziałach szczegółowo omawia technikę budowania postaci, przesłania i świata. Następnie przedstawia najważniejsze teorie struktury scenariusza i opisuje najpopularniejsze gatunki filmowe i wpływ gatunku na ostateczny kształt scenariusza.

Co więcej, w podręczniku znajdują się także rozdziały dotyczące sprzedawania i redagowania scenariusza. Można się z niej dowiedzieć, w jaki sposób pisanie dla telewizji różni się od pisania filmów pełnometrażowych. Ostatni rozdział to krótka prezentacja dramatopisarstwa jako alternatywy dla początkującego scenarzysty.

Russin i Downs studiowali scenopisarstwo na renomowanym uniwersytecie UCLA, do którego absolwentów należą takie sławy jak Michael Werb, Michael Colleary, Jonathan Hensleigh i Ed Solomon, i obaj otrzymali prestiżową nagrodę The Jack Nicholson Award.

Russin pisał dla filmu, telewizji i teatru; jest współautorem przeboju kasowego Na zabójczej ziemi (On Deadly Ground ) ze Steven Seagalem i Michaelem Caine. Downs sprzedał wiele scenariuszy, współpracował jako wolny strzelec z telewizją, zdobył wiele nagród jako dramatopisarz.

Trafiłam na nich surfując po Internecie i szukając czegoś na temat scenopisarstwa. Promowali książkę Jak napisać scenariusz filmowy w cyberprzestrzeni. Przedstawiliśmy się sobie i zaprosili mnie na drinka. i tak wychyliliśmy wirtualnego drinka i gawędziliśmy o scenopisarstwie. Przejrzałam ich książkę i od razu pomyślałam o wywiadzie z nimi, a to ze względu na ich ogromną wiedzę z tej dziedziny. Notowałam pilnie, nie ustępując im przy drinkach.

Kenna: Skąd pomysł podręcznika Jak napisać scenariusz filmowy?

Robin: Obaj nie tylko piszemy, ale i uczymy scenopisarstwa, i obaj byliśmy przerażeni ilością książek na rynku, które traktują sztukę pisania scenariusza z punktu widzenia „po fakcie”. Innymi słowy, pokazują, jak wygląda dobry scenariusz analizując gotowe dzieło. Wychodzą z założenia, że jego szczegółowa analiza pomoże adeptowi napisać coś równie dobrego. Nie twierdzimy, że jest to technika zła, sami ją stosujemy, do pewnego stopnia, jednak stosując wyłącznie takie podejście nie zgłębimy problemów, które spotyka człowiek pochylony nad pustą kartką, który usiłuje zrozumieć, co, jak, dlaczego i w jaki sposób ma napisać. Przypominamy cały czas, w jaki sposób patrzą na scenariusze fachowcy ze świata filmowego: recenzenci, producenci i tak dalej. W innych książkach jest zbyt wiele zagrzewania do walki i obiecywania gruszek na wierzbie, a za mało konkretnych rad, co zrobić, by twój scenariusz był nie tylko dobry, ale i byś miał szansę go sprzedać.

Bill: Napisaliśmy Jak napisać scenariusz filmowy, bo na rynku jest mnóstwo nieudanych książek na ten temat. Zamarzyła nam się pozycja, która omawia wszystkie techniki, nie tylko jeden sposób konstrukcji scenariusza. W naszej książce znajdziesz wszystko, co chcesz wiedzieć na temat scenopisarstwa.

Kenna: Jak napisać scenariusz filmowy omawia wszystkie aspekty scenopisarstwa. Waszym zdaniem co jest w niej najbardziej wartościowe?

Robin: Prawdopodobnie to, że poświęciliśmy dużo więcej miejsca niż inni autorzy zagadnieniom takim jak: jak budować postacie, jak pisać dialogi, konstruować świat opowieści, a także szczegółowo omówiliśmy strukturę. Sercem naszej książki jest sześć rozdziałów poświęconych omówieniu poszczególnych elementów technicznych i ich roli w scenariuszu. Nie proponujemy łatwych rozwiązań i wzorców, w stylu „na stronie tej i tej konieczny jest punkt akcji”. Większość konkurencyjnych podręczników lansuje jeden z obowiązujących wzorców, ale po latach pisania i uczenia doszliśmy z Billem do tego samego wniosku – nie ma idealnego wzorca, który sprawdzałby się w każdym scenariuszu. Nawet formuła trzech aktów, budząca powszechne zachwyty, nie pasuje do wielu filmów, a co dopiero do wszystkich. Szukanie idealnego wzorca to próba spętania, zamknięcia w określonej formie żywego, zmiennego organizmu i dlatego chcieliśmy napisać książkę, która pozwoli każdemu scenarzyście pisać w nowatorski, swobodny sposób. Zamieściliśmy jednak także szczegółowe opisy najpopularniejszych wzorców, zarówno dlatego, że warto znać terminologię i oczekiwania producentów, którzy stosują te formuły, a także, bo każdy środek, który prowadzi do celu, jest dobry.

Bill: Moim zdaniem odpowiedź jest w pytaniu. Jak napisać scenariusz filmowy to akademicki podręcznik scenopisarstwa. Omawia wszystkie aspekty i to jest jego największa zaleta.

Kenna: Twierdzicie, że architekci, pisarze i artyści plastycy już się przejedli. A co z policjantami, lekarzami i prawnikami? Czy ich także nie ma za dużo na ekranie? A jeśli nie, jakim cudem akurat te profesje przetrzymały próbę czasu?

Robin: Różnica jest ogromna – filmy o policjantach, lekarzach i prawnikach naprawdę o nich opowiadają. Innymi słowy, opowiadana historia opiera się w znacznym stopniu na zawodzie bohatera. Tymczasem jeśli chodzi o architektów, pisarzy i plastyków, ich zawód zazwyczaj nie ma żadnego związku z przebiegiem akcji; scenarzysta dał im akurat taką pracę, bo tak najprościej można dać widzowi do zrozumienia, że bohater jest inteligentny, kreatywny i pracuje w ciekawym środowisku. Jednak równie dobrze dana postać mogłaby być kucharzem, maklerem giełdowym i handlowcem i nie miałoby to znaczenia dla opowiadanej historii. Zawód bohatera powinien mieć znaczenie, powinien wiązać się z treścią opowieści.

Kenna: Ostrzegacie, żeby niczego nie robić za darmo. Jakie wiążą się z tym niebezpieczeństwa?

Robin: Różne. Przede wszystkim ryzykujesz, że miesiące twojej pracy trafią do kosza. W Hollywood roi się od oszustów i kandydatów na producentów; tylko nielicznym się uda. Za to wszyscy chętnie zmarnują twój czas, jeśli nie wiąże się to z żadnymi kosztami z ich strony. Generalna zasada jest taka: jeśli ktoś poważnie traktuje tę branżę, ma pieniądze i nie waha się zapłacić za dobrze wykonaną pracę. Jeśli nie chce płacić, to dla ciebie sygnał ostrzegawczy: albo nie jest w stanie zrealizować obietnic, albo uważa, że twoja praca nie jest warta ustalonej sumy, a w takim wypadku nie licz, że zaryzykuje czas i kapitał na realizację projektu. Każdy potencjalny producent gromadzi projekty, żeby mieć z czego wybierać, gdy trafi się szansa realizacji, ale jako scenarzysta marnujesz swój czas, udostępniając swój za darmo. Kolejne niebezpieczeństwo jest następujące: pisząc w oparciu o cudzy pomysł, nie masz do niego prawa, wiec projekt utknie w miejscu, jeśli twojemu wspólnikowi zabraknie kontaktów. Oczywiście zawsze możesz pociągnąć partnera za sobą, ale to zazwyczaj skazuje projekt na klęskę – producent z prawdziwego zdarzenia niechętnie płaci za zbędny balast. Po trzecie, może się okazać, że jeśli po kilku miesiącach pracy raz i drugi stracisz szansę i nadzieję, zgorzkniejesz, ogarnie cię cynizm i zrezygnujesz. Ceń swoją pracę i czas, inaczej uznasz, że jedno i drugie jest niewiele warte.

Kenna: Co się wam najbardziej podoba w Hollywood?

Robin: To fantastyczne, ekscytujące miasto. W branży filmowej pracują jedni z najlepszych, najbardziej kreatywnych umysłów naszych czasów – a obok nich ci najbardziej krwiożerczy i napastliwi. Hollywood to inkubator nowych pomysłów i możliwości. Co więcej, to w gruncie rzeczy zamknięty światek, bardzo towarzyski, co stanowi miłą odmianę od samotniczego życia pisarza.

Bill: Energia. Hałas. Tłumy. Większość czasu spędzam obecnie w spokojnym Wyoming, więc kiedy jestem w Los Angeles, rozkoszuję się każdą chwilą. Czasami mam po dziurki w nosie świeżego powietrza, otwartej przestrzeni i uprzejmych ludzi. Czasami tęsknię za miastem, w którym trzeba zamykać drzwi na klucz.

Kenna: Czy uważacie, że każdy może napisać świetny scenariusz i go sprzedać, jeśli to będzie jego jedynym celem życiowym?

Robin: Nie. Choć czasami ma się wrażenie, że dosłownie wszyscy piszą scenariusze, niektórzy się do tego po prostu nie nadają. Szczerze mówiąc, nie można ich też tego nauczyć, podobnie jak nikogo nie nauczysz, jak być wybitnym malarzem, sportowcem czy lekarzem. Jest ogromna różnica, żeby się posłużyć kolejną analogią, między zrozumieniem dowcipu, opowiedzeniem go i wymyśleniem nowego. Żeby pisać scenariusze, potrzebna jest kombinacja inteligencji, talentu i wyczucia, a także ogromne zaangażowanie. Człowiek, który odnosił sukcesy w innej dziedzinie, pokazał mi kiedyś swój scenariusz. Poświęcił mu mnóstwo czasu i pracy. Niestety, scenariusz był bardzo zły, i to pod każdym względem: postaci, konfliktu, przesłania i historii. Robiłem co mogłem, by mu pokazać te błędy i wskazać właściwą drogę. Na darmo. Ten człowiek po prostu nie miał instynktu.

Bill: Nie. Chodzi o coś więcej niż zaangażowanie. Musisz mieć świetny pomysł, doskonałe postacie i talent. Nasza książka pomoże w kwestii postaci i historii; talent zależy od ciebie.

Kenna: Czy uważacie, że istnieje naprawdę bardzo niewiele świetnych scenariuszy, jeszcze nie odkrytych przez producentów? A jeśli tak, jak je odnaleźć?

Robin: Cóż, nic nie wiadomo o scenariuszach, które nie trafiły w tryby systemu, których nikt jeszcze nie czytał. Nie, nie sądzę, że jest ich mało; wręcz przeciwnie, raczej mnóstwo. W tej branży pokutuje mit, że jeśli scenariusz jest naprawdę dobry, prędzej czy później ktoś go kupi. Nieprawda; w środowisku słyszy się o świetnych scenariuszach, znanych od lat, których nikt dotąd nie kupił. W pismach branżowych co jakiś czas pojawiają się artykuły o doskonałych scenariuszach, których nigdy nie przeniesiono na ekran. Do tego nie wystarczy wspaniały scenariusz. Pomysł musi trafić na odpowiedni czas, odpowiedniego producenta, reżysera lub aktora, i tak dalej. Oczywiście prędzej sprzedamy znakomity scenariusz niż byle jaki. A skąd wziąć ten świetny scenariusz? Trzeba go szukać: w agencjach scenariuszowych, na konkursach scenopisarskich, pytać wszystkich w branży.

Kenna: Jak wygląda wasz typowy dzień pracy?

Robin: Zazwyczaj leniuchuje godzinę po śniadaniu, przeglądam gazetę, odpowiadam na korespondencję. później idę na spacer, zbieram myśli i siadam za biurkiem. Piszę mniej więcej godzinę, do lunchu, później ćwiczę i wracam za biurko, pisze jeszcze kolo trzech godzin, póki żona i dzieci nie wrócą do domu. Jeśli nie uczę danego wieczora, pracuję jeszcze godzinę wieczorem. Ale szczerze mówiąc, to nieistotne. Każdy scenarzysta ma inny rytm pracy. O ile pracuje codziennie, wszystko jest w porządku.

Bill: Zaczynam bardzo wcześnie, wstaję między 3:30 i 5:00 rano i piszę mniej więcej do 8:30. Następnie zabieram mojego brzydkiego psa na spacer i obmyślam, co napiszę następnego dnia. Czasami piszę też po południu, ale najbardziej kreatywny jestem o 4:00.

Kenna: W jaki sposób kariera scenopisarska pomogła wam w realizacji niezależnego projektu Shark in the Bottle?

Robin: Bardzo się zaangażowałem w poprawianie scenariusza, ale pracowałem razem ze scenarzystą, nie za jego plecami. Chodziło mi o to, żebyśmy się zmieścili w budżecie i terminach, które mieliśmy do dyspozycji. Proponowałem, co możemy zmodyfikować, które sceny skondensować nie uszczuplając jednocześnie akcji i nie zmieniając przesłania. Autor mi zaufał – wiedział, że też jestem scenarzystą i uznał, że razem znajdziemy rozwiązanie, które usatysfakcjonuje nas obu.

Kenna: Piszecie dla różnych mediów; dla którego najchętniej?

Robin: Filmy są najciekawsze, to nie ulega wątpliwości. Film to wielki ekran, to kraina marzeń, w której widz żyje w twoim świecie, w twojej historii, bez przerw na reklamy.

Kenna: Czy uważacie, że scenarzysta powinien zajmować się innymi dziedzinami słowa pisanego?

Robin: To zależy. To nie kwestia wyboru, raczej skłonności, a czasami – wytrzymałości psychicznej. Jeśli autor nie wytrzymuje presji psychicznej i konkurencji w środowisku, albo jeśli jego pomysł nie nadaje się na ekran, sztuka albo powieść to wspaniała odskocznia, zwłaszcza że te dziedziny pozwalają na zachowanie większej kontroli nad całością dzieła.

Kenna: Jaka jest wasza średnia, jeśli chodzi o sprzedawanie pomysłów na spotkaniach?

Robin: Zależy, co uznamy za sukces, co za klęskę. Sprzedaż jednego z moich scenariuszy była bezpośrednim skutkiem spotkania, a jeden film telewizyjny został zakwalifikowany do produkcji, choć nadal nie powstał. Ale spotkania z producentami to coś więcej niż sprzedaż danego projektu. Kiedyś na przykład byłem na spotkaniu z producentem, któremu spodobał się jeden z moich scenariuszy, ale nie wyszło z tego nic konkretnego. Ponad rok później dowiedział się, że inny producent szuka scenarzysty, który przygotowałby adaptację powieści, i polecił mnie. Dostałem to zlecenie. Więc nie chodzi tylko o sprzedaż gotowego scenariusza. Średnio mniej więcej jedno na trzydzieści spotkań owocuje, w moim przypadku, zleceniem albo sprzedażą projektu. W sporcie jedno trafienie na trzydzieści prób to mało, ale w branży filmowej to niezły wynik.

Bill: Pracowałem o wiele więcej dla telewizji niż dla kina, a w światku telewizyjnym spotkania z producentem to jedyny sposób na zdobycie zlecenia. W moim wypadku wyszło to całkiem dobrze – zostałem scenarzystą. Spotkania filmowe są o wiele trudniejsze, bo stawka jest wyższa.

Kenna: Czy wykształcenie miało wpływ na waszą karierę?

Robin: Oczywiście. Każdy pisarz musi czytać, uczyć się i umieć czerpać z własnych przeżyć. Studiowałem historię sztuki i literaturę, w Anglii, Włoszech i kilku innych zakątkach świata. Świat i ludzkie losy nie ograniczają się do Ameryki; tylko dzięki wykształceniu wpadłem na pomysły, które inaczej umknęłyby mi z pewnością. Ale wykształcenie to coś więcej niż nauki pobierane na uniwersytecie. Byłem już rzeźbiarzem, kucharzem w schronisku dla bezdomnych i tragarzem w firmie organizującej przeprowadzki. Choć to oczywiste, wejście w branżę zaraz po studiach często oznacza, że autor nie ma o czym pisać. A to najważniejsze.

Bill: W szkole nauczyłem się techniki, ale Robin ma rację, ważniejsze to mieć o czym pisać. Szkoła filmowa przy UCLA przyjmuje ludzi z doświadczeniem życiowym, bo nie ma nic nudniejszego niż dwudziestotrzylatek, który świetnie pisze, ale nie ma o czym opowiadać.

Kenna: Po co agent, skoro scenarzysta i tak sam stara się sprzedać swoje dzieło?

Robin: Dobry agent robi to samo, ale najpierw trzeba mu dostarczyć towar do sprzedania. Agent to także potwierdzenie wiarygodności w branży – przyjmuje się, że jeśli ktoś ma agenta, nie jest debiutantem. Dalej, agent dba o interesy scenarzysty. Wie, czego oczekują studia filmowe, ma kontakty, których nie ma scenarzysta, zna techniczne tajniki branży, które nie interesują autora. Dalej, osobiste sprzedawanie własnego scenariusza albo pomysłu przekracza możliwości niektórych scenarzystów. Agent odwala brudną robotę, gra złego policjanta, jeśli trzeba, i za to należą się mu podziękowania.

Bill: Scenarzysta pisze, uruchamia kontakty i chodzi na spotkania, ale i tak agent jest kluczem do sukcesu. 99% firm producenckich nie zerknie nawet na twój scenariusz, jeśli nie masz agenta. Im bardziej renomowanego, tym lepiej dla ciebie. W Hollywood nie masz na co liczyć bez agenta.

Kenna: Skąd początkujący scenarzysta ma wiedzieć, czy jego scenariusz nadaje się do pokazania agentowi czy producentowi?

Robin: Nie ma jednego, pewnego sposobu i dlatego poświęciliśmy temu zagadnieniu cały rozdział. Tam znajdziecie rady, jak się upewnić, że scenariusz jest jak najlepszy. O jednym trzeba koniecznie pamiętać – pierwsza wersja właściwie nigdy nie nadaje się do pokazania ludziom z branży. Wielu początkujących scenarzystów zaprzepaszcza swoją szansę, bo, niecierpliwi, wysyłają scenariusz zbyt wcześnie. Lepiej poczekać, ochłonąć, wysłuchać krytycznych uwag, przeredagować swoje dzieło, czasami kilkakrotnie i dopiero wysłać.

Bill: Zorganizujcie głośne czytanie, z podziałem na role. To dobry sprawdzian. Jeśli ludzie się nudzą, choćby przez chwilę, scenariusz nie jest gotowy.

Kenna: W jaki sposób, waszym zdaniem, Internet wpłynie na film, scenopisarstwo i przemysł filmowy?

Robin: Ten wpływ jest już widoczny. Spójrzmy na The Blair Witch Project; przy promocji tego filmu pominięto tradycyjne środki przekazu, skupiono się raczej na społeczności internetowej. Moim zdaniem to jeden z lepszych filmów studenckich, ale nie zasługiwał na cały ten zgiełk wokół siebie. Jednak jednym z powodów tego fenomenu było chyba to, że ludzie siedzący w domu, przed monitorami, czuli się częścią filmowego świata; nie mieli wrażenia, że wielkie, bezosobowe studia filmowe coś im narzucają; to był ich film. Jeśli chodzi o scenopisarstwo, obawiam się, że Internet stanowi pokusę dla początkujących scenarzystów. Do tego stopnia pragną sprzedać swoje dzieło, zobaczyć je na ekranie, że będą publikować w sieci ryzykując, że ktoś ukradnie ich pomysł. Pisanie filmu to długa, skomplikowany proces. Ujawnianie scenariusza całemu światu to błąd, bo później nie sposób zainteresować nim producenta, reżysera czy aktora.

Bill: Jak zauważył Robin, Internet już dziś ma wpływ na dystrybucję filmów. Jeśli chodzi o scenopisarstwo, moim zdaniem ten wpływ jest minimalny. Owszem, istnieje wiele stron, na których można umieszczać scenariusze, ale odradzam to. Nigdy nie wiadomo, kto przeczyta i być może ukradnie twój pomysł. Internet nie pomaga także w sprzedaży scenariusza. Może ci natomiast pomóc w znalezieniu nazwisk i adresów agentów i firm producenckich, i tyle. Hollywood nadal funkcjonuje po staremu – agenci wysyłają scenariusze do producentów pocztą kurierską.

Wprost, nr 35, 4 września 2005 roku

Książka uzyskała ocenę Wprost: 4,5 z 5 gwiazdek. (przyp. Wydawcy)

Pisanie to redagowanie

„Pisania scenariuszy nie można się nauczyć z żadnego podręcznika” – napisał we wstępie Juliusz Machulski. I słusznie. Tyle że leniwi polscy scenarzyści powinni się zdobyć choć na taki wysiłek. Zwłaszcza że to jedna z lepszych pozycji tego typu na rynku. Zawiera wiele cennych porad dotyczących struktury tekstu, narracji i konstrukcji bohaterów, a nawet tak szczegółowe wskazówki jak dobór odpowiedniego formatu wydruku. Autorzy przekonują, że „pisanie to redagowanie”, rozgraniczają tworzenie na potrzeby dużego i małego ekranu. Każdy rozdział kończą praktyczne ćwiczenia, a całość jest okraszona licznymi anegdotami, które zaciekawią ludzi także spoza branży filmowej. Przepis na sukces znajdujemy już na piątej stronie: „Twój scenariusz musi się charakteryzować wyczuciem filmowym, mieć dobrze skonstruowana fabułę i wyraziste postacie, być napisany świetnym stylem, prosto i zwięźle”. O tej najjaśniejszej z prawd pod naszym smętnym filmowym niebem niestety nikt nie pamięta.

Gazeta Wyborcza, nr 201.4904, 30 sierpnia 2005 roku

Pisać każdy może

Książka Robina U. Russina i Williama Missouri Downsa nosi tytuł „Jak napisać scenariusz filmowy”. I tego właśnie dość zręcznie uczy.

Scenariusze to słaba strona polskiego kina, więc publikowanie takiego poradnika jest rzeczą chwalebną – a nuż wyedukuję się na nim przyszły zdobywca Oscara.

Ten tom to przykład amerykańskiego podejścia do rzeczy – zajmuje się dziesiątkami spraw, ale do wszystkich podchodzi diablo konkretnie. Objaśniają tu i budowę scenariusza, i rysunek bohatera, i tzw. Punkty zwrotne fabuły. Jednocześnie tłumaczą, jaki ma być rozkład słów na stronie (kwestie są pisane 7 cm od lewego brzegu, 4 cm od prawego), jaka wielkość czcionki i jak się binduję gotowy tekst. I do tego jeszcze, jak rozmawiać z producentami (podają nawet uroczą rozmowę wzorcową), jak się zapisać do Amerykańskiej Gildii Scenarzystów (wpisowe 2,5 tyś. dol), jakie wymagania stawiają telewizje (powiadamiają w nich: „Nie chcę, żeby to było dobre, chcę, żeby to było na wtorek”) i co to są tzw. Sceny francuskie (żadne tam świństwa). Nieźle, prawda?!

Dominuje tu metodyka szkolna (autorzy uczą w szkole scenopisarskiej), więc na końcu każdego rozdziału są ćwiczenia typu „wpisz trzy tematy z twojego życia, na podstawie których według ciebie powstałby dobry film”. I przypomnienie, żeby pisać w czasie teraźniejszym, bez przysłówków, z małą liczbą przymiotników i najlepiej na konkretne zamówienie („Scenarzysta marnuje najwięcej czasu, pisząc scenariusz, którego nikt nie chce”).

Pouczające są zwłaszcza strony, na których dwa razy podano tę samą scenę z jakiegoś scenariusza, tyle że za drugim razem w wersji poprawionej, z objaśnieniami, co i dlaczego zostało zmienione.

Amerykańskie nauczanie oznacza też niestety, łopatologię. Często dorabia się tu ideologię do kwestii więcej niż banalnych (cel scenarzysty to „dobrze opowiedziana dobra historia” albo „kiedy scenarzysta jasno i wyraźnie zaznacza różnicę między intencją a efektem, mamy do czynienia z ironią”).

Zdarzają się też jałowe rozważania, np. co jest ważniejsze – bohater czy historia? Przy tej okazji autorzy powołują się na Arystotelesa, ale jego „Poetykę” analizując trochę tak, jakby był jednym z twórców sitcomów.

Bądźmy jednak sprawiedliwi. Nie brak tu i celnych spostrzeżeń, np. że bierne postaci są często bohaterami filmów europejskich i że u początkujących scenarzystów postaci drugoplanowe są ciekawsze niż główne. Jest tu też taka oto rada: „Niech każda scena zaczyna się jak najpóźniej, skupia na najważniejszych elementach i kończy najszybciej, jak to możliwe”. Proszę się nad nią przez chwilę zastanowić.

Jacek Szczerba

Cinema, nr 9, września 2005 roku

Hit Miesiąca

Jak powiedział Gene Flower, dziennikarz i scenarzysta, autor biografii Johna Barrymore’a: „Pisanie to prosta sprawa. Siedzisz tylko i gapisz się w pustą kartkę, aż na czole wystąpi krwawy pot”. Ze scenariuszem jest jeszcze gorzej. Sukces pisany jest tylko nielicznym. Książka traktuje o tym, jak uczynić go prawdopodobnym. Autorzy, nim dostali się do słynnej kalifornijskiej szkoły filmowej UCLA, pisali scenariusze przez lata. Zanim udało im się zaistnieć na rynku, popełnili masę błędów. Skłoniło ich to do napisania podręcznika, by inni mogli ich uniknąć. Książka składa się z pięciu części omawiających technikę pracy scenarzysty. Pierwsza traktuje o fundamentalnym problemie. Kto przeczyta twój scenariusz? Jak mu zaimponować? Jeśli nie przekonasz do siebie recenzenta, praca pójdzie na marne. A można przekonać tylko w jeden sposób – wybierając oryginalną problematykę oraz tworząc fascynujący świat ciekawych bohaterów. Część drugą poświęcono strukturze scenariusza. Jak zapisać sekwencje, ujęcia i całe sceny, które przykuwają uwagę recenzenta i później widza. Kolejna mówi o tajnikach warsztatu. Czym jest filmowy dialog? Jak kontrolować własne dzieło, by go nie przegadać i uniknąć dłużyzn. Czwarta opowiada o tym, jak sprzedać gotowy tekst. Ostatnia omawia dziedziny pokrewne: teksty przeznaczone dla telewizji, budowę dramatu teatralnego. Ta wyjątkowa książka pomoże udoskonalić warsztat oraz przyspieszyć zawodowy rozwój profesjonalnego scenarzysty.

WIK Wprost, nr 37, 18 września 2005 roku

Książka uzyskała ocenę WIK Wprost: 5 z 5 punktów. (przyp. Wydawcy)

Choć pisania scenariuszy podobnie jak wielu innych rzeczy, nie można nauczyć się jedynie z podręcznika, to nawet Juliusz Machulski przyznaje, że gdyby sięgnął po ten podręcznik w czasie pracy nad filmem Vabank, oszczędziłoby mu to wiele niepotrzebnych kłopotów. Droga do sukcesu jest kręta, ale zawsze warto próbować. Autorzy (laureaci Jack Nicholson Award) dołożyli wszelkich starań, by nie pominąć żadnej pułapki czekającej na przyszłych scenarzystów. Nie obiecują jednak złotych gór. Po prostu przekazują wiedzę o swym rzemiośle. Tej książki nie połkniemy w jeden wieczór. Przebrnięcie przez nią będzie jednak dobrym przetarciem szlaków, nie tylko dla następców Juliusza Machulskiego, ale dla wszystkich, którzy interesują się filmem.

Przegląd, nr 39 (301), 2 października 2005 roku

Jak sam tytuł wskazuje, to podręcznik dla przyszłych scenarzystów, tym cenniejszy, że na naszym rynku tego rodzaju publikacji brakuje. Zaczyna się raczej mało zachęcająco, bo z iście amerykańską dokładnością autorzy uświadamiają przyszłemu twórcy, jak ważne są układy tekstu na stronie, wielkość czcionki czy sposób zbindowania całości. Potem już przechodzimy do konkretów: budowa scenariusza, bohater, punkty zwrotne fabuły itd., itd. Przy tym mnóstwo przykładów – w tym sceny z różnych scenariuszy w wersji pierwotnej i poprawionej z objaśnieniami zmian, a także ćwiczeń. Niektóre rozważania albo definicje mogą wydać się polskiemu czytelnikowi banalne albo łopatologiczne. Jednak ogólne wskazówki warsztatowe są nie do przecenienia.

(kd)

Metro, nr 678, 13 września 2005 roku

Dobry scenariusz to podstawa sukcesu produkcji telewizyjnej lub kinowej. Dlatego warto kształtować dobrych pisarzy filmów, w czym na pewno pomoże biblia dla scenarzystów, która właśnie ukazała się na rynku.

Męka tworzenia

Oglądamy film lub serial i czujemy, że dialogi nie pasują do sytuacji, bohaterowie mówią bzdury, a momentami z zażenowania chcemy schować się pod kanapą. To wszystko może być winą kiepskiego scenariusza. Bo wyobraź sobie, że oglądasz romantyczny obyczaj, w finałowej scenie bohaterowie całują się na oczach licznej grypy ludzi, nierzadko zupełnie obcych, i nagle ci wszyscy nieznajomi zaczynają całującym się bić brawa. Czy to nie nudne? Albo inny przykład – film akcji, w którym następuje dramatyczna scena wybuchu. Główny bohater, ciągnąc za rękę bezradną towarzyszkę, ucieka w ostatniej chwili przed wybuchem. Nagle kobieta potyka się i upada; mężczyzna pomaga jej wstać, biegną, ale podmuch eksplozji rzuca ich na ziemię; oczywiście wychodzą z tego bez szwanku. I jeszcze jeden wyświechtany motyw – pani lekkich obyczajów o złotym sercu. Mdłe, że aż zęby bolą.

Banał może zabić dobry scenariusz już na wstępie, bo ile razy można oglądać to samo? Na tę chorobę cierpią początkujący scenarzyści.

Chcąc przedstawić w swoim filmie historię inteligentnego, kreatywnego człowieka, nie wciskaj go w zawód architekta, pisarza czy grafika. To oklepane – radzą Robin U. Russin i William Missouri Downs, twórcy nazywanego biblią poradnika „Jak napisać scenariusz filmowy”. Widzowie są coraz bardziej wymagający, świetne efekty specjalne już im nie wystarczą, bez dobrego scenariusza nawet Godzilla nie uratuje filmu, podobnie jak imponujący nagi biust nie uratował ani „Showgirls” Joe Ezsterhasa, ani „Striptizu”.

Russin i Downs to wielokrotnie nagradzani amerykańscy scenarzyści, znają się na rzeczy i wiedzą, jakie męki towarzyszą tworzeniu. Dlatego napisali poradnik objaśniający związane z tym zawodem problemy. Każdy, kto autobiograficzny film Woody’ego Allena „Wild Man Blues”, wie, że bycie scenarzystą wymaga uporu, talentu i kształcenia rzemiosła dzień po dniu.

Francuski dramaturg Moliere powiedział: „Pisanie jest jak prostytucja. Najpierw robisz to z miłości, potem dla przyjaciół, na koniec dla pieniędzy” – cytują autorzy „Jak napisać…”.

Pisanie dla telewizji bardzo się opłaca, lecz i koszty są wysokie. (…) Telewizją rządzi oglądalność, nie sztuka. Jak to ujął aktor, scenarzysta i producent telewizyjny Garry Marshall: ” Chcesz uprawiać sztukę? Idź do domu i pisz wiersze. Ale jeśli chcesz sobie coś kupić…”.

Izabela Marczak

Sukces, nr 10, (185) październik 2005 roku

To książka nie tylko dla przyszłych scenarzystów, ale przede wszystkim dla fanów kina. Odsłania kulisy powstania filmów, które już uznano za kultowe. Juliusz Machulski twórca kultowych scenariuszy polskich powiedział o książce, że jest na rynku najlepszą pozycją na temat pisania scenariusza. A Machulskiemu w tej materii można zaufać.

(AP)

Rzeczpospolita, 11 października 2005 roku

Tajemnice filmowego abecadła

Na czterystu stronicach tego poradnika autorzy wskazują początkującym scenarzystom drogę do hollywoodzkiej fabryki snów. W czterech częściach pokaźnego tomu: „Podstawy”, „Struktura”, Warsztat”, „Sprzedaż” przedstawili problemy, które pokonać musi każdy marzyciel o sławie i fortunie, zanim komputery wyręczą człowieka w wymyślaniu fascynujących historii.

– Pisz krótko i zwięźle. Nie używaj trzech słów, jeśli wystarczą dwa. Istotą filmu jest ruch, zatem musisz pisać tak, by recenzent zapomniał, że czyta, aby „zobaczył” film scena po scenie; żywe postacie w konkretnym czasie i przestrzeni – pouczają. I krok po kroku odsłaniają tajemnice filmowego abecadła: zasady konstruowania fabuły, postaci pierwszego i dalszego planu, budowania ekranowych konfliktów, dozowania napięcia, montażu poszczególnych elementów w całość. O talencie mówią niewiele, sugerując, że zwykle sam się ujawnia, więcej natomiast o zabiegach formalnych towarzyszących próbom pisarskim i pieniądzach.

Dodali bogatą filmografię: konfrontują fragmenty scenariuszy dzieł głośnych i niezbyt udanych, informują, jak pisać dialogi, numerować stronice, ustawiać szerokość marginesów, oprawić tekst wedle reguł przyjętych w hollywoodzkiej fabryce snów, żeby recenzent chciał zerknąć, zaakceptować pomysł, przesłać scenariusz producentom decydentom. Ale wydaje się, że chodziło im głównie o to, tom prezentował się jak najokazalej.

W ostatnich latach pojawiło się u nas sporo tytułów z tej dziedziny. Książka Russina i Downsa nie jest pierwszym samouczkiem scenarzysty w Polsce, lecz najobszerniejszym. Autorzy pisali kompendium dla amerykańskiego czytelnika, odwołują się głównie do rodzimego dorobku. A przecież nie tylko spod hollywoodzkiej sztancy wchodzą dzieła godne uwagi. Szkoda, że wydawca nie pomyślał o europejskim aneksie.

Jerzy Wójcik

Dlaczego, magazyn studencki, nr 72, październik 2005

Napisz film.

Jeśli lubisz pisać, koniecznie sprawdź swoje umiejętności. Masz ku temu okazję, bo właśnie ruszył konkurs na scenariusz filmu dokumentalnego, który odbywa się niejako przy okazji Niezależnego Przeglądu Form Dokumentalnych NURT 2005. A jeśli na konkurs chcesz się dobrze przygotować, polecamy specjalistyczną książkę. „Jak napisać scenariusz filmowy” to – jak mówią eksperci w tej dziedzinie – prawdziwa biblia dla scenarzystów. Nie ma więc na co czekać – najpierw po książkę, potem na konkurs!

(AS)

Kino, nr 10/2005

Jak się pisze film?

Na obwolucie podręcznika „Jak napisać scenariusz filmowy” autorstwa Robina U.Russina i Williama Missouri Downsa pochlebne opinie wyrażają recenzenci: Robert Gliński, Piotr Wereśniak, Cezary Harasimowicz i Juliusz Machulski. I rzeczywiście trudno polemizować z opiniami specjalistów: książka Russina i Downsa w klarowny, lekki a jednocześnie usystematyzowany sposób wprowadza czytelnika w rzeczywistość scenariopisarstwa. Jednak niektóre istotne aspekty tej publikacji, o których nie sposób może rozpisywać się na obwolucie, powinny zostać przybliżone potencjalnemu czytelnikowi.

„Jak napisać scenariusz filmowy” jest podręcznikiem na wskroś amerykańskim – ze wszystkimi tego plusami i minusami.

Świetne wykłady na temat budowania postaci protagonisty i antagonisty, świata opowieści, struktury a zwłaszcza konfliktu jako podstawowej siły rządzącej każdą sceną poprzedzają i zamykają rozdziały, które dla przyszłego scenarzysty znad Wisły mają co najwyżej poznawczą (chyba, że ktoś rzeczywiście wybiera się na podbój Hollywood). O ile praktyczne wskazówki co do sposobu edycji i formy, w jakiej należy przedkładać gotowy scenariusz u recenzentów, znajdą zapewne zastosowanie i u nas (porządku nigdy za wiele!), o tyle obszerne opisy amerykańskiego rynku scenariuszowego, gildii scenarzystów i rocznych opłat za członkostwo w tejże stanowią już (oczywiście z europejskiego punktu widzenia) tylko i wyłącznie barwne ciekawostki ze świata wielkiego szołbizu. Podczas ich lektury nasuwa się pytanie, czy na potrzeby polskiego wydania podręcznika nie należałoby tych części wzbogacić informacjami nt. funkcjonowania i statusu scenarzysty w Europie i w Polsce.

Początkujący scenarzyści z całą pewnością znajdą w „Jak napisać scenariusz filmowy” praktyczny przewodnik po zagadnieniach dramaturgii filmowej, zaś scenarzyści doświadczeni – świetne kompendium wiedzy, którą – jak radzi Cezary Harasimowicz – warto sobie od czasu do czasu przypominać. Wszystkie uwagi teoretyczne, np. na temat rozkładu sił i rodzajów konfliktu w ujęciach, scenach i sekwencjach, są wsparte praktycznymi ćwiczeniami i zilustrowane fragmentami scenariuszy znanych filmów – i składają się na komunikatywną i skoncentrowaną na meritum całość. Podejście do problemów, na jakie napotyka scenarzysta w każdej fazie powstawania scenariusza, jest usystematyzowane, ba – niekiedy wręcz przybiera przejrzystą formę tabelaryczną. Russin i Downs odżegnują się jednak (dosłownie co kilka stron) od zamiaru narzucania idealnego schematu na dobry film. Bazując na bogatym doświadczeniu pisarskim (obaj są autorami scenariuszy filmowych, telewizyjnych i teatralnych, Russin jest ponadto producentem), analizie wielu obrazów filmowych oraz teorii dramatu (od Arystotelesa, przez Georga Poltiego i Lajosa Egri, po Josepha Campbella) autorzy wyprowadzają uniwersalne zasady scenariopisarstwa. Siłą rzeczy charakteryzują się one dużym stopniem uogólnienia – stąd przestrogi autorów przed zbyt literalnym ich traktowaniem, co może skutkować np. bezmyślnym powielaniem relacji protagonista – antagonista a la „Terminator”.

Mając jeszcze w pamięci wypowiedzi uczestników konferencji „Kryzys scenariusza”, zorganizowanej przed rokiem przed SFP, zadałam sobie pytanie czy wobec owego rzekomego kryzysu właśnie na taki podręcznik czekają polscy scenarzyści.

– W USA kino jest dziś kinem specjalistów od marketingu. Nikt tam nie szczędzi na ten cel pieniędzy – jednak to nie jest wzór do naśladowania. Bardzo rzadko są to bowiem głosy autorskie – nad jednym scenariuszem pracuje i 50 osób. Taki kamień jest przeszlifowany – mówiła podczas konferencji Agnieszka Holland.

Z książką Russina i Downsa w ręku najłatwiej zapewne napisać scenariusz komercyjny, a nie da się ukryć, że takich u nas brakuje. Nie oznacza to jednak, że ktoś, kto ma oryginalny, autorski pomysł i jest przekonany, że jedynym sposobem jego przekazania będzie właśnie film, nie znajdzie w „Jak napisać scenariusz filmowy” informacji, które pomogą nadać mu formę scenariusza. Wręcz przeciwnie – na umiejętnie zbudowane napięcie, wiarygodną motywację bohaterów i żywy dialog widownia reaguje pozytywnie już od czasów antycznych. Russin i Downs nie odkrywają Ameryki (nie licząc kilku barwnych i nieco przerażających anegdot o Los Angeles, gdzie mieszka 50 tys. scenarzystów, którzy czekają na swoją szansę), ale systematyzują wiedzę na temat scenariusza i przekazują ją w ciekawy i przystępny sposób. I to ich wielka zasługa.

Irena Gruca-Rozbicka

Playboy, nr 10 (154), październik 2005 roku

Na pisaniu scenariuszy można zarobić. Amerykańscy wykładowcy uczą w prosty sposób, jak opowiadać historię obrazem, skracać dialogi do minimum, trzymać widza w napięciu i dlaczego bohater pozytywny powinien mieć psa, a negatywny kota. Dla tych co zwyczajnie lubią kino.

CKM, nr 11, (89) listopad 2005 roku

Książka uzyskała 4 gwiazdki z pięciu możliwych (przyp. Wydawcy)

Robienie dobrych filmów jest trudne, czego dowodzi każdy kolejny Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. Dobry scenariusz to podstawa sukcesu, więc książka dwóch wybitnych amerykańskich scenarzystów powinna być lekturą obowiązkową dla próbujących sił w tym fachu. Krok po kroku nauczy ich pisać ciekawie i z sensem, a potem … dobrze swój produkt sprzedać. Dla lubiących kino.

Piotr Skalski

Film & TV Kamera, 4/2005 (17)

Rambo a paradygmat

W księgarniach dostępny jest nowy podręcznik scenopisarstwa. Szczególnie przydatny może okazać się dla osób, którym pisanie scenariuszy kojarzy się jeszcze z wolnym, niczym nie skrępowanym potokiem pomysłów na „klimatyczne” sceny i „kultowe” dialogi. Dla tych, którzy zdążyli już zejść na ziemię i zapoznać się z mało romantyczną rzeczywistością, wiele tematów może brzmieć znajomo – bohater to działanie, struktura trzech aktów, konflikt, drabinka – choć i w tym przypadku nie zaszkodzi zapewne zerknąć na te, pozornie oczywiste sprawy jeszcze raz. Tym razem będzie to świat widziany oczami mocno osadzonych w hollywoodzkich klimatach autorów, co pociąga za sobą zarówno sporą dawkę profesjonalizmu, jak i niestety trochę banału. Przejrzysty układ książki, przykłady „z życia wzięte” – zarówno dobrego, jak i złego wykonania poszczególnych elementów, a także propozycje ćwiczeń do wykonywania samodzielnie, bądź to na własnych tekstach (powstałych lub przyszłych), bądź też na istniejących filmach, to zdecydowane atuty książki. Minusy to przede wszystkim mała przekładalność przedstawionych w niej realiów (a poświęca się im sporą część podręcznika, wyraźnie kierując go do osób chcących pracować w Hollywood, lub co najmniej amerykańskiej telewizji) do warunków polskich, oraz dość rażące zbanalizowanie wzorców. Naturalnie, nie ma nic złego w pisaniu filmów sensacyjnych czy komedii romantycznych, jednak uporczywe powtarzanie takich tytułów jak „Rambo”, „Rocky”, „Terminator”, „Na zabójczej ziemi” czy „Na krawędzi” wśród godnych do naśladowania przykładów, może u czytelnika wywołać lekką konsternację. Nie ma to jak profesjonalne rzemiosło, to prawda, szkoda jednak, że takie postacie kina amerykańskiego jak Jarmush czy Allen zostały wspomniane jedynie raz czy dwa razy i to w przypadku tego pierwszego, w roli niegodnej uwagi niszy. Konsekwentnie pragmatyczny „Jak napisać scenariusz filmowy” obszernie porusza ważną, a – trzeba przyznać – często pomijaną tematykę profesjonalnego formatowania tekstu, redagowania go, wysyłania do recenzenta oraz tajników uczestniczenia w spotkaniach z producentami. O ile te niezwykle praktyczne, żeby nie powiedzieć przyziemne uwagi, niekoniecznie nadają się do mechanicznego wdrażania na naszym skromnym podwórku (lepiej jednak zapoznać się ze specyficznymi wymogami producentów w Polsce), nie można bagatelizować ich znaczenia, a często właśnie tak czynią nawet wprawni i w miarę zorientowani technicznie pisarze. Warto więc przejrzeć zamieszczone w załączniku książki szablony, a następnie dowiedzieć się, jak mają się one do polskich zwyczajów. To, prawdę powiedziawszy, zastosowane przez autorów porównanie roli formatu scenariusza do metrum w poezji wydaje się jednak nieco przesadzone. Od czego jednak są podręczniki, jeśli nie od sprowadzania wyidealizowanej wizji do schematów i tabelek? Jednym słowem, komu uda się uodpornić na miejscami nieznośną hollywoodzkość autorów, otrzyma nagrodę w postaci wielu konstruktywnych wniosków na własny użytek, punktów wyjścia do dalszych poszukiwań (cenna bibliografia) i, w najgorszym razie, świeże spojrzenie na swoje dotychczasowe metody pracy.

Katarzyna Tybinka

Magazyn, (Magazyn Wszystkich Studentów) nr 3, IV kwartał 2005 roku

Książka, uważana przez fachowców za najlepszą tego typu pozycję, w profesjonalny sposób odsłania niedostępne dotąd tajemnice tworzenia scenariuszy filmowych. Zawiera wszystkie niezbędne wiadomości o tym, jak napisać scenariusz filmowy, począwszy od opracowania motywu , poprzez gromadzenie materiałów, budowanie fabuły oraz struktury scenariusza, do opracowania postaci oraz sposobów przeplatania wątków. Analizowane w książce zagadnienia techniczne są błyskotliwie ilustrowane anegdotami z filmowe świata i przykładami zaczerpniętymi z największych filmów w historii kina. Lektura obowiązkowa dla każdego filmowca i kinomana.

(Oprac. gmj)

Focus, nr 12 (123) grudzień 2005

Przepis na scenariusz

Biblia dla scenarzystów, nie tylko początkujących. Cezary Harasimowicz, który niejeden już scenariusz popełnił, poleca ją także doświadczonym autorom scenariuszy (by przypomnieli sobie, jak to się robi), reżyserom (by wiedzieli, jak kręcić), krytykom i zwykłym widzom. Przepis na dobry scenariusz zawiera zarówno wskazówki odnośnie formy, treści i organizacji miejsca pracy, jak i praktyczne porady – jak zredagować i sprzedać scenariusz. „Dla studentów szkół filmowych i filmowców – to lektura obowiązkowa, dla kinomanów – czysta przyjemność” – powiedział o tej książce Juliusz Machulski.

Tygodnik Ostrołęcki, nr 13, 28 marca 2006 roku

Być może już niedługo skończy się narzekanie polskich filmowców na słabe scenariusze lub ich brak. Reżyserzy od lat wołają o historie nowe, oryginalne i bliskie współczesności. Wszak to właśnie scenariusz jest piętą Achillesa naszego kina. Wierzę, że to się zmieni. Niewykluczone, że pomoże w tym książka, która od kilku miesięcy zjednuje sobie rzesze czytelników i to niekoniecznie spośród ludzi filmu.

„Jak napisać scenariusz filmowy” zainteresuje każdego miłośnika kina. Na czterystu stronach Robin U. Russin i William Missouri Downs dają niemal gotową receptę na napisanie udanego scenariusza, odsłaniając jednocześnie prawa rządzące w Hollywood.

„Pisanie dla filmu i telewizji kusi, ale nie jest to zajęcie dla wszystkich. Wymaga lat pracy, nauki, wielu odrzuconych scenariuszy, trudnych wyborów i gorzkich porażek trudnych do przełknięcia (…) kto wie, może przy odrobinie szczęścia i ogromnym nakładzie pracy, naprawdę napiszesz film”.

Autorzy „Jak napisać…” nie dają złudzeń. Na każdym kroku podkreślają, że do sukcesu w tym zawodzie można dojść tylko ciężką pracą. Przed czytelnikiem kreślą schematy konstruowania postaci, budowę szkieletu scenariusza, tworzenie dialogów, ale też dają często techniczne wskazówki pisania dla filmu, rady co do wymiarów marginesów, akapitów i tym podobne.

Ważnym elementem podręcznika (tak chyba należy nazwać pracę Russina i Downsa) jest rozdział poświęcony sprzedaży swojego dzieła. Może to zirytować, bo przecież Polska i Ameryka to dwie inne rzeczywistości. Na pewno jednak skłoni do myślenia. Bez dotarcia do studia, promocji, czy agenta, nawet genialny scenariusz skończy w szufladzie jako zbiór zapisanych kartek. Autorzy stawiają przyszłego scenarzystę twardo na ziemi.

„W dzisiejszych czasach autorzy scenariuszy to najbardziej inteligentni, kreatywni i uzdolnieni bajarze. Jedno jednak trzeba powiedzieć od razu: piszą filmy. Pisanie scenariuszy to specyficzna forma opowieści. To rzemiosło, nie tylko sztuka”.

Najważniejsze jednak, aby po tym wszystkim nie zniechęcać się. Otuchy doda zdanie Williama Goldmana, autora oscarowych scenariuszy do „Wszystkich ludzi prezydenta” i „Butch Cassidy i Sundance Kid”:

„W filmowym interesie scenarzysta jest owym niepotrzebnym, który może odejść. Ale otrzymujemy coś w zamian. To pierwsze okrążenie, które biegniemy, niezależnie od tego, co stanie się później – to okrążenie należy do nas. Można powiedzieć, że naszym przyjacielem jest początkowa wizja przyszłego filmu. Jesteśmy tymi, którzy rozpoczynają jego tworzenie”.

W ostatnich latach w Polsce ukazało się co najmniej pięć książek o scenopisarstwie. Wśród nich pozycje takie sobie i naprawdę dobre. „Jak napisać scenariusz filmowy” jest jednak jedynym podręcznikiem tak wszechstronnym i jednocześnie zamkniętym. Warto po niego sięgnąć. Kto wie, może odkryjemy w sobie talent.

Maciej Starczewski

Radio

Audycja w Radio Kolor z udziałem Cezarego Harasimowicza w trzech częściach:

Plakat

 

Robin U. Russin jest wielokrotnie nagradzanym scenarzystą, autorem sztuk teatralnych, producentem i profesorem scenopisarstwa w University of California w Riverside. Napisał między innymi scenariusz do kasowego hitu „Na zabójczej ziemi”. Dwukrotnie zdobył Jack Nicholson Award za scenariusze.

William Missouri Downs jest scenarzystą tworzącym na potrzeby filmu i telewizji oraz wielokrotnie nagradzanym scenarzystą teatralnym, którego sztuki były wystawiane w Kennedy Center. Zdobył Jack Nicholson Award za scenariusz.